wtorek, 2 września 2014

Pamiętny wrzesień 1939 roku - Niksowizna.


Lato 1939 roku było bardzo ciepłe i suche. Niestety  Polakom trudno było beztrosko cieszyć się jego uroków. Spokój burzyły wieści polityczne, które docierały do najdalszych wsi i miasteczek. Gorączkowa budowa umocnień, wojsko w nadgranicznych wsiach - fakty te  nie dawało złudzeń na co się zanosi. Ludność zaczęła masowo uczestniczyć w uroczystościach religijnych modląc się o pokój i ocalenie.
1 września najczarniejsze scenariusze zaczęły się ziszczać. Od strony granicy dało się słyszeć strzały. Nad głowami pojawiły się wrogie samoloty lecące w głąb kraju. W Kolnie oraz w okolicznych wsiach zapanował chaos i dezinformacja. Powtarzane informacje o okrucieństwie Niemców spowodowały panikę i chęć ucieczki w głąb kraju. Dobrze pamiętano jeszcze lata 1914-18. Pośpiesznie pakowano dobytek, zaprzęgano konie i wraz z inwentarzem próbowano uciekać za Narew, gdzie Polacy mieli  stawić skuteczną obronę. 
Tak było też i w Niksowiźnie gdzie większość gospodarzy postanowiła opuścić rodzinną wieś. Rodziny Wnuków (Antoniego s. Wiktora i Antoniego s. Franciszka) oraz Prusinowscy dołączyły do uciekinierów.  Na wozach zaprzężonych w konie spakowano cały dobytek. Obok prowadzono krowy. Rodziny udały się w kierunku Morgiewnik gdzie przekroczyły rzekę Pisę,  później przez rzekę Narew do Nowogrodu. Wg informacji przekazywanych przez wystraszone społeczeństwo w Nowogrodzie miała być wysadzona tama, która miała zalać okolice i utrudnić Niemcom zajęcie tej części kraju.
Po przekroczeniu rzeki Narew zamiast spokoju i wytchnienia, zaczęło być coraz gorzej. Drogi zapchane były uciekinierami, wszędzie panował chaos i dezinformacja, ucieczka z całym dobytkiem stawała się coraz trudniejsza dlatego niektórzy pozostawiali bydło u okolicznych gospodarzy.
Zaczęły się naloty wrogich samolotów, które zaczęły bombardować szlaki komunikacyjne, w tym  kolumny uciekinierów. Ludzie w trwodze spoglądali w niebo, pojawiły się pierwsze ofiary i dramaty rodzin. Uciekająca ludność organizowała się by przetrwać te trudne chwile. Nocowano w stodołach, czasem na leśnych polanach. Nasze rodziny trzymały się razem. Brakowała tylko Jana Prusinowskiego, którego  powołano do wojska w sierpniu 1939 roku. Pod jego nieobecność obowiązek troszczenia się o rodzinę spadł m.in na Bolesława. Po kilku dniach tułaczki, rodziny dotarły  pod wieś Tarnowo, niedaleko Miastkowa. Tam w rozmowie z jednym z żołnierzy dowiedzieli się, że opuścili spokojny teren, gdzie nie toczy się żadna walka a idąc w kierunku Warszawy kierują się w samo piekło wojny. Wtedy wielu uciekinierów postanowiły wracać do Niksowizny. Tym bardziej, że 
oddziały niemieckie przekroczyły już Narew i szybkim marszem kierowały się w głąb kraju.
Pierwsze spotkanie z Niemcami nie było szczególnie groźne. Bolesław Prusinowski pamięta, że poił konie w jednym z gospodarstw -  wtedy pojawili się Niemcy. Zawitali do tej samej zagrody i zaczęli poić swoje konie - Bolesław odsunął się na bok. Po chwili nadjechał niemiecki oficer, który kazał swym żołnierzom przepuścić Bolesława. Oficer ten poczęstował go też cukierkami, które ten schował do kieszeni - bałem się, że może są zatrute - wspomina Bolesław. Widząc to Niemiec kazał Bolesławowi wybrać jeden z cukierków i oddać mu - oficer zjadł ten cukierek pokazując, że nie ma złych zamiarów.  
Nasze rodziny ruszyły w drogę powrotną. I tym razem nie było łatwo - mosty na Narwi i Pisie były zniszczone (wysadzone przez polskich saperów) i rzeki trzeba było pokonywać wpław. 
Kiedy wrócili do Niksowizny okazało się, że zagrody zostały nietknięte, gdzie nie gdzie tylko powybijane były szyby od źle zamkniętych okien. 
Mimo wojny i niepokoju powrót do Niksowizny był radosny. Było nawet sporo śmiechu, szczególnie w rodzinie Antoniego s. Franciszka, która w domu zastała całą podłogę wyścieloną kurzymi jajami. To był zabawny widok - wspomina Stanisława Kurzyńska, córka Antoniego. Jajka te jedli później przez wiele dni a historię tę opowiadano później latami. 
Tak zakończył się wrześniowy exodus naszych rodzin.

Do domu wrócił też Jan Prusinowski, który swój szlak wrześniowy zakończył w lesie nieopodal Czerwonego Boru - ale to już inna historia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze publikowane będą po zatwierdzeniu.