piątek, 12 kwietnia 2013

Legenda o Dobrym Lesie, czyli początki osadnictwa w okolicach wsi Niksowizna.

Początek wielu historii skrywa mrok dziejów. Ten mrok dziejów często staje się portalem otwierającym drogę do trochę innego świata - świata baśni i legend. Oto legenda o zdarzeniach mających miejsce w okolicach Nowogrodu (o powstaniu wsi Dobry Las) w czasach gdy Mazowszanie musieli podjąć walkę z rosnącym w siłę Zakonem Krzyżackim. Legenda ta dotyczy XIII-XIV wieku a jej treść w pewnej mierze, może też dotyczyć okolicznych wsi, w tym też okolic Niksowizny. Jej tekst otrzymałem od Bogusława Samula, mieszkańca Niksowizny, miłośnika historii, lokalnych dziejów, który niezwykle życzliwie odniósł się do mej inicjatywy związanej z tym blogiem. Korzystając z okazji chciałbym podziękować Bogusławowi za pomoc w docieraniu do faktów związanych z historią mojej  rodziny i wsi Niksowizna.


WOJEWÓDZKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA
im. Łukasza Górnickiego
w Białymstoku
LEGENDY
województw: białostockiego łomżyńskiego suwalskiego
Białystok 1995 
Publikacja przeznaczona jest do nieodpłatnego upowszechniania
w celu popularyzacji literatury regionalnej
zebrała:
Walentyna Niewińska

Dlaczego Dobry Las jest właśnie Dobrym Lasem
(okolice Nowogrodu)
Nawet najstarsi Kurpie mieszkający w Dobrym Lesie niedaleko Nowogrodu zapytani, dlaczego ich wieś nosi taką niezwyczajną nazwę, najpierw długo grzebią w pamięci, a następnie odpowiadają z wahaniem:
- Ano, bo kiedyś, kiedy jeszcze wszędzie szumiała gęsta puszcza, pewnikiem znajdował się tutaj dobry las. I łownego ptactwa, i łownej zwierzyny było w nim mnóstwo. Ludziska wiele pożytku mogli mieć wtenczas ze swojego boru i dlatego tak go sobie nazwali. Znaczy się z wdzięczności za życie łatwiejsze i dostatniejsze niźli gdzie indziej.
Trzeba przyznać, iż w tych kurpiowskich domysłach tkwi ziarno prawdy. Niestety, ziarno to dziś stanowczo za mało. O przeszłości Dobrego Lasu pod Nowogrodem powinno się wiedzieć znacznie więcej, bo naprawdę warto.Wszystko zaczęło się w początkach XIII stulecia, kiedy książę Konrad Mazowiecki sprowadził z Palestyny zakon rycerski pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, aby dopomógł mu w podboju ziem graniczących z Mazowszem. Ziem zamieszkiwanych przez krnąbrne i zuchwałe plemiona Prusów, żyjące nadto w pogaństwie, bez świętej wiary.
Wielu trudnych spraw i tragicznych wydarzeń nie przewidział wtedy nieszczęsny władca Mazowsza. Gdyby przewidział je choć w części, nigdy by rycerzy teutońskich na słowiańskie ziemie nie wzywał. Nie przypuszczał, ale bo też i przewidzieć było nie sposób, iż święty zakon już na ów czas knuł w wielkiej tajemnicy swoje plany nie mające nic wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem.
Plany podstępne, a przy tym okrutne i grabieżcze.
Zaledwie zakon ów osiadł na wydzielonej mu przez księcia ziemi chełmińskiej, natychmiast sfałszował umowę zawartą z Konradem, tak by stała się podstawą do zorganizowania własnego państwa. Po czym za pomocą miecza, ognia i szubienic począł nawracać na wiarę chrześcijańską plemiona Prusów, Jadźwingów, Żmudzinów i Litwinów. Korzystając z prawa zwycięstwa zajmował podbite tereny i ustanawiał na nich swoje komturie, natomiast rodowitych mieszkańców albo mordował, albo zamieniał w niewolników. Niestety, wkrótce zakonowi rycerskiemu spod wezwania Najświętszej Marii Panny i tego było mało. Wilczy apetyt wzmagał
się w miarę wzrostu zbrojnej potęgi zakonu. Niewiele lat upłynęło, gdy z obrońców i sojuszników księcia Konrada zakon rycerzy noszących na lewym ramieniu białe płaszcze z czarnym krzyżem stał się pierwszym wrogiem również i Mazowsza. Coraz częściej i coraz głębiej zapuszczały się w bory mazowieckie oddziały rycerzy krzyżackich na ciężkich koniach zakutych w zbroje oraz pieszych knechtów i pachołków. A gdzie się pojawiały, wszędzie niosły śmierć i pożogę.



Dla mieszkańców Kolna, Nowogrodu, a także i Łomży istnym nieszczęściem było zamczysko zbudowane przez Krzyżaków w niedalekim Szczytnie. Komtur tamtejszej twierdzy co i raz wyprawiał się lasami na mazowiecką stronę, by nieoczekiwanie wyłonić się ze swoimi zbirami przed wsią albo nawet i grodem i z
wrzaskiem wojennym atakować spokojne siedlisko. A potem z łupami i jeńcami znikać szybko w ostępach. Zanim książęce rycerstwo zorganizowało pogoń, Krzyżaków witały trąby triumfalne z murów twierdzy w Szczytnie. Łomża należała już wtedy do grodów warownych. Miała też silny zameczek na wzgórzu nad samą Narwią. I załogę niezbyt może liczną, za to czujną, wyśmienicie
wyćwiczoną i bitną. W znacznie gorszej sytuacji znajdowali się mieszkańcy Nowogrodu. Rzemieślniczej osady położonej głębiej w lasach i nieco bliżej  krzyżackiej twierdzy. Któregoś dnia tuż przed zachodem słońca do Nowogrodu wpadł na puszczańskim koniku smolarz z boru wołając: 
 - Białe płaszcze z czarnym krzyżem znowu w lesie! Przed północą tu będą. Krwawy komtur ze Szczytna ich wiedzie. Ratuj się, kto cało chce unieść głowę! Na wieść straszliwą niewiasty podniosły babski lament. Natomiast mężczyźni wybiegli zaraz z domów i ciasno otoczyli smolarza. Pojawił się również i wójt książęcy.
- Sławko, a dużo ich lezie przez puszczę? - zapytał żywo. - Może warto zbirom stawić czoło tutaj? Z wałów, zza wysokiego ostrokołu powitalibyśmy ich gęsto strzałami. Każdy z naszych jest przecież wcale niezgorszym łucznikiem. Strzał zaś i łuków mamy pod dostatkiem. Kobiety przygotują nam wrzątek w dzbanach i
roztopią smołę. Czy sądzisz, że dotrwamy w obronie, dopóki pomoc rycerska nie nadejdzie z Łomży? Zaraz pchnę do grodu gońca na najszybszym koniku. - O pomoc słać trzeba, panie wójcie. I to nie zwlekając - przytaknął smolarz. Przede wszystkim po to, by ukarać zbójców krzyżowych za podstępny napad.
- Przemko, bierz mojego Siwka i gnaj do Łomży na złamanie karku.
Nie zdążył jeszcze młodzik zniknąć na koniu za wrotami, gdy wójt powtórzył pytanie:
- Ilu Krzyżaków na nas idzie? Myślisz, że zdołamy się skutecznie obronić za palisadą?
Sławko pokręcił głową.
- Nie sądzę, panie wójcie - odpowiedział. - Więcej tu ciągnie krzyżackiego robactwa ze Szczytna, niźli mrówek bywa w leśnym kopcu. Zakuci są od nóg po łby w żelazne blachy. Strzały z łuków, nawet te najcelniejsze, nijakiej krzywdy pancerzom wyrządzić nie mogą. Poza tym myślę sobie, że zbóje napadną na osadę
pośrodku dzisiejszej nocy, przy gwiazdach, licząc, że idą na śpiących. W nocnych ciemnościach zaś, wiecie to nie gorzej ode mnie, panie wójcie, najlepszy łucznik ślepy jest niczym stare krecisko.
- Co więc nam radzisz, Sławko?
- Moja rada szczera, panie wójcie. I chyba jedyna - smolarz popatrzył ludziom prosto w oczy. - Uchodzić trza z chałup, póki jeszcze pora. Wraz z dobytkiem kryć się zaraz w puszczy. I siedzieć cicho w norach pod krzakami jak borowe myszy. O świcie komtur na pewno wyśle szpiegów do lasu, aby odszukali zbiegów.
Wściekły będzie, że ludziska uszli mu z majątkiem i trzodą. Aby go trochę ułagodzić, każcie koniecznie, panie wójcie, pozostawić w chlewie kilka wieprzaków. Nażrą się zbójeccy rycerze do syta, to z pewnością staną się leniwsi. A wiadomo, syty pies nie kąsa tak jak głodny.
Wójt nie namyślając się długo przyznał rację dzielnemu smolarzowi.
- Słusznie radzisz, Sławko. Tak właśnie postąpimy. Pozostawimy Krzyżakom siedem tłustych świń na pożarcie. I gromadkę kur. I jeszcze parę beczułek łomżyńskiego piwa. W jamie za studnią pozostawimy też w ukryciu Józika od Rudników. Pachołek to co prawda młody, gołowąs, ale prześcipny wielce i odważny jak się patrzy. Nie strachający ani piekielnego diabła, ani żelaznego
rycerza z czarnym krzyżem. Gdyby łotry objedli się i przysnęli mocno po piwie,przyczołgałby się do nas. Wówczas powrócilibyśmy tutaj po cichutku i sprawili zbójom krwawą łaźnię.
- Dobrze miarkujecie, panie wójcie. Zróbcie, jako żeście rzekli. A teraz bywajcie - smolarz pociągnął konika za uzdę. - Na mnie najwyższa pora. Żonę z dzieciskami i krewniaków wraz z dobytkiem muszę zabrać co rychlej do boru i ukryć w bezpiecznym miejscu. Potem wrócę do was. Gdzie zalegniecie z wojami, panie
wójcie?
- W jarze pod Borutowym Dębem. Albo w szuwarach nad Wiedźmowym Bagienkiem. Tam nas szukaj.
W osadzie nie było na co dłużej czekać. Wszyscy, mężczyźni, kobiety i dzieci, najprędzej jak tylko mogli, opuszczali obejścia i wraz z dobytkiem śpieszyli w las. Jedni mieli tam zawczasu przygotowane kryjówki w starych dziuplach, inni jamy wyryte wśród gęstych zarośli i zamaskowane z wierzchu krzakami jałowca
lub kłującego głogu. Jeszcze inni liczyli na gniazda z tataraku uwite w mocza­rowym sitowiu. Smolarz Sławko pośród nowogrodzian mógłby uchodzić za człeka umiejącego czytać w myślach innych. Zamiary krwawego komtura ze Szczytna przewidział bowiem akuratnie. Krzyżacy zaatakowali Nowogród, kiedy już było dobrze po północy. Wpierw podeszli ostrożnie i bezszelestnie pod same wrota, po czym z bojowym wrzaskiem wdarli się błyskawicznie do środka, gotowi mordować każdego, kto wyskoczy z pościeli i pochwyci za oręż. Napastnikom odpowiedziała martwa cisza. W osadzie nawet samotny pies nie zaszczekał. Poganiani przez rycerzy knechci i pachołkowie rzucili się do gorączkowych poszukiwań. Przetrząsnęli chałupy po kolei od piwnic po stryszki.
Nadaremnie. Nigdzie nie napotkali żywego ducha. Oczywiście, jeśli nie liczyć kilku kotów miauczących przeraźliwie ze strachu oraz kilku wieprzków pozostawionych nie wiedzieć czemu w największym chlewiku. O bogatych łupach trudno było marzyć. Wszystko, co przedstawiało jakąś większą wartość, poznikało
z zabudowań bez śladu. Widząc fiasko wyprawy komtur wpadł w furię.
- Ktoś musiał tych nędzników uprzedzić! Ktoś musiał wyjawić im nasze tajne plany - ryczał na całe gardło, aż gęsta piana wystąpiła mu na gębie niczym u wściekłego wilka. - Może te leśne krety mają swojego szpiega w Szczytnie? A może to sprawka włóczących się wszędzie Cyganów? Srogie śledztwo prze­prowadzę zaraz po powrocie. Na mękach w katowskiej komnacie nawet niemowa
i głuchy przyzna się do winy. A teraz ruszcie mi się żwawo, łby zakute w żelazo.Natychmiast rozstawić wokół straże. Kto wie, czy te przeklęte Mazury nie spróbują powrócić tu nocą z toporami. Rodzona babka przyśni się temu, kogo przyłapię na drzemce. O świcie spróbujemy odszukać w puszczy i zbiegłych ludzi, i ukryte
bydło. Ani myślę wracać do zamku z pustymi wozami.
Wójtowa pułapka nie powiodła się. Józik od Rudników pozostawiony w kryjówce za studnią nie zdołał wyczołgać się z osady. Zresztą nie miał po co. Komtur co prawda kazał zarżnąć wieprzki i upiec nad ogniskiem, ale beczułki z piwem od razu wziął pod klucz. Nikomu z rycerzy nie wydał ni łyka. Nie dziwota
zatem, iż krzyżackie straże czuwały na wałach trzeźwe i wściekłe. I że na czas dostrzegły wójtową drużynę skradającą się od lasu
Ostrzelani z cokołów nowogrodzianie musieli wycofać się pod osłonę boru. Rankiem w jarze pod Borutowym Dębem doszło do śmiertelnego starcia. Patrol złożony z sześciu knechtów padł pod ciosami mazowieckich toporów, lecz zgiełk bitewny ściągnął do jaru kilkunastu konnych oraz całą sforę pieszych. Wójt i jego ludzie oddaliby tam pewnie życie, gdyby nie smolarz Sławko, który powiódł ich w bagna. Zakuci w ciężkie blachy Krzyżacy nie odważyli się ścigać zbiegów po moczarowisku ustępującym niebezpiecznie pod nogami. Przetrząsanie zarośli przez knechtów dla wielu z nowogrodzian zakończyło się tragicznie. Wkrótce wozy pełne dobytku, a także niewiast, młodzików i dzieci powiązanych sznurami, potoczyły się w kierunku Szczytna.


Krzyżacy triumfowali. Wojowie z drużyny książęcej, przybyli z Łomży na odsiecz, wraz z ocalałymi z najazdu nowogrodzianami natychmiast popędzili za rabusiami, rycerzami spod wezwania Najświętszej Marii Panny. Niestety, przed granicą dopaść ich nie zdołali. Po wygaszeniu pożarów i pogrzebaniu zabitych mieszkańcy Nowogrodu zgromadzili się na targowym placyku, aby wysłuchać swojego wójta. 
 - Trzykrotnie zbóje ze Szczytna napadają na nas zdradziecko, trzykrotnie kryje­my się, gdzie kto może, i wszystko nadaremnie. Za każdym razem ponosimy straszliwe ofiary. Tak dalej być nie może. Musimy temu zaradzić. Zwłaszcza że na pomoc książęcą trudno liczyć o każdej godzinie. Abyśmy sami mogli walczyć z czarnymi krzyżami, abyśmy mogli szarpać ich zza każdego krzaka, nie dając
zbirom ani chwili spokoju w Puszczy-Zagajnicy, musimy być pewni losu naszych matek, żon i dzieci. W tym celu trzeba znaleźć dla nich prawdziwie bez­pieczną kryjówkę. Taką, której przeklęte krzyżackie knechty nigdy odkryć nie zdołają.
- Jestem dokładnie tego samego zdania co i wy, panie wójcie - poparł go dzielny smolarz. - Co więcej, ja chyba znalazłem odpowiednie miejsce, łysinę pośród boru godzącą się na takie właśnie schronienie.
- Gdzie, Sławko? Czy aby nie za daleko? A czy miejsca wystarczy tam dla całej osady? I czy zmieści się tam nasze bydełko? - ze wszystkich stron posypały się pytania.
- To kawałek drogi, niestety. Za to luzu tam dosyć. I dla kobiet, i dla dzieci, i dla wszelkiego majątku. Mówię o gęstym lesie pośród niedostępnych mokradeł Wiedźmowego Topieliska. Można tam dotrzeć brodząc Pisą u samego brzegu. Wędrowanie rzeką ma i dodatkową zaletę: krzyżowe zbóje nie wytropią ucho­dzących, nawet gdyby pogonili za nimi z tresowanymi brytanami. Po wodzie ża­den pies nie poprowadzi, nie wyczuje śladu.
Kiedy po dwóch miesiącach Krzyżacy znowu wtargnęli do Nowogrodu, niezastali w chałupach żywej duszy. Chlewy i kurniki zionęły pustką. Nikogo też nie było w dotychczasowych kryjówkach w okolicznych chaszczach. Opędzając się nieustannie przed borowymi łucznikami na podobieństwo niedźwiedzia oganiającego się przed łowiecką sforą, rycerze i knechty musieli zawrócić w kierunku gra­nicy, tym razem nie uwożąc ani jeńców, ani łupu.
Kolejna wyprawa również zakończyła się klęską Krzyżaków. W leśnych potyczkach stracili kilkunastu ludzi, w zamian zaś nie zyskali nawet chudego wołu. I za jednym, i za drugim razem, niewiasty i dzieci nowogrodzian wraz z całym dobytkiem znajdowali bezpieczne schronienie w dobrym lesie nad Pisą.
Cyganie wędrujący od Szczytna do Łomży opowiadali nieco później na nowogrodzkim ryneczku, że po ostatniej nieudanej wyprawie komtur krzyżacki ze złości rozpękł się przed zamkową fosą na siedemdziesiąt jeden kawałków niczym smok wawelski. Może to i prawda, bo nikt nigdy więcej już o nim nie słyszał. W Puszczy-Zagajnicy pojawiali się potem krzyżaccy komturowie, choć inni, lecz również zbójeccy. No, ale to już należy do zupełnie innej opowieści, na którą, być może, również przyjdzie pora. Z czasem część nowogrodzian przestała powracać do swej osady, na stałe pozostała w dobrym, bezpiecznym lesie. A wieś, która powstała na owej polanie, do dziś nosi tę wdzięczną nazwę. Oto dlaczego dobry las stał się Dobrym Lasem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze publikowane będą po zatwierdzeniu.