Jan Prusinowski był młodszym bratem mojej prababci Aleksandry z d. Prusinowskiej Wnuk. Urodził się w 1901 roku w Niksowiźnie. Jako kilkunastoletni chłopiec przeżył I wojnę światową oraz śmierć własnego ojca Stanisława, którego rannego próbował zabrać z pola boju.
Informacje o jego udziale w wojnie polsko-bolszewickiej pochodzą od Bolesława Prusinowskiego, jego syna. Wg tych relacji Jan trafił do wojska jako niespełna 19-latek w 1919 roku. Najprawdopodobniej był żołnierzem jednego z pododdziałów wchodzących w skład Frontu Białorusko-Litewskiego generała S. Szeptyckiego, który w sierpniu 1919 roku przekroczył rzekę Berezynę. Nad tą rzeką przyszło Janowi stoczyć najbardziej krwawą walkę w czasie swej służby. Ich pododdział dostał za zadanie okopać się na wschodniej stronie rzeki tak, że przed sobą mieli atakujących Rosjan a za sobą rzekę i brak możliwości ucieczki. Jan wspominał, że okopali się na bagnistym terenie, tak, że musieli okopy wyściełać sitowiem i gałęziami by nie stać w wodzie. Przez 3 dni odpierali ataki Rosjan - widząc że Rosjanie przewyższają ich liczebnie dowódca grupy nakazał przygotowanie dużej liczby granatów, które uzbrojone czekały już w okopach. Kiedy Rosjanie się zbliżali strzelano do nich z okopów a podchodzących bliżej rażono granatami. W nocy łodziami dostarczano im następne granaty.
Taka strategia okazała się bardzo korzystna gdyż straty po stronie Polskiej były stosunkowo niewielkie, natomiast atakujących Rosjan ogromne.
Po trzech dniach takiej walki żołnierze, w tym Jan, zostali wycofani za rzekę do pobliskiej wsi, a na ich miejsce trafił pododdział Poznaniaków. W czasie przekazywania okopów Poznaniacy chwalili się, że Rosjan to oni nakryją czapkami i wprost rwali się do bitwy. Sposobność nadarzyła się bardzo szybko. Rosjanie zaczęli atakować - Poznaniacy, którzy nie znosili walk pozycyjnych i często rzucali się na liczniejszego wroga, wyskoczyli z okopów by iść "na bagnety".
Niestety przewaga Rosjan była miażdżąca i pododdziały Poznańskie poniosły spore straty oraz straciły pozycje obronne. Wielu z nich zginęło w czasie przeprawy przez rzekę, gdzie byli łatwym celem dla strzelających z brzegu Rosjan.
Oczywiście przedstawiam tylko relacje, które zachowały się w pamięci rodziny bez dociekania o który pododdział i okres chodzi. Nawet jeśli są to relacje niepełne i trudne do zweryfikowania i tak stanowią cenne źródło o tamtych wydarzeniach, o pamięci jaka po nich została w rodzinie naocznego świadka.
Wycofany z okopów pododdział Jana ulokowany został na noc w wiejskiej stodole. Żołnierze po nieprzespanych trzech nocach zasnęli w jednej chwili. Wtedy właśnie zostali zaatakowani przez konnych Kozaków. Dowódca Jana wiedząc, że wywołanie alarmu spowoduje więcej paniki i zamieszania niż pożytku - sam wskoczył do stanowiska z karabinem maszynowym i odpierał atak konnicy. Kiedy żołnierze zaalarmowani strzelaniną wybiegli ze stodoły ujrzeli już tylko trupy Kozaków.
Front nad rzeką Berezyną trwał do lipca 1920 roku. Kiedy oddziałom polskim zaczęło zagrażać okrążenie, padł rozkaz - wycofywać się na zachód. Od tej pory zaczął się pamiętny odwrót przez zniszczony kraj, palące się lasy i łany zbóż.
Jan Prusinowski opowiadał później, że goniący ich Rosjanie byli tak blisko, że słyszeli ich nawoływania. Po rosyjsku oraz łamaną polszczyzną krzyczeli, żeby się ich nie bać, że oni są ich braćmi i idą ich wyzwalać z pod jarzma panów. Odpowiedź Polaków była jedna - strzał w kierunku wołających bolszewików. Odwrót trwał aż do Radzymina gdzie oddział Jana został przegrupowany i przygotowany do decydującego starcia z Rosją sowiecką. Cudu nad Wisłą nie będę opisywał bo mam nadzieję, że to wiedza ogólnie znana. Dla nas ważne powinno być to, że w tej decydującej o lasach Europy bitwie, nie zabrakło przedstawiciela naszej rodziny.
Jan Prusinowski spędził w wojsku 9 miesięcy. Gdyby został jeden miesiąc dłużej, ominęła by go służba wojskowa. Tak się jednak nie stało i Jan musiał jeszcze odsłużyć zasadniczą służbę wojskową. Ja tylko mam nadzieję, że jako frontowiec cieszył się w wojsku specjalnymi względami i należytym szacunkiem przełożonych i kolegów. Służbę odbywał m.in. w Stryju nad rzeką Stryj (dziś na Ukrainie), później często opowiadał o prądach i głębinach tej rzeki, które zabierały kawalerzystom ich konie. Przez lata jemu i jego synowi długo służył skórzany portfel, który Jan dostał od swego dowódcy za udaną wspinaczkę na festynowy, wysmarowany tłuszczem pal, na szczycie którego znajdował się koszyk ze delikatesowymi specjałami.
Służbę wojskową Jan zakończył w stopniu kaprala. To nie jedyna przygoda Jana z wojskiem i wojną. Należał niestety do pokolenia, które dwukrotnie musiało doświadczyć koszmarów wojny. Wojsko upomniało się o Jana latem 1939 roku, ale to już historia na inny post.
W okopach I wojny światowej. |
Portfel Jana Prusinowskiego z ok. 1921 roku, który później długo jeszcze służył jego synowi, Bolesławowi. |